Czasem coś ją przysłoni,
lecz nigdy nie gaśnie"
- Co się stało? - usłyszałam cichutki głosik osoby, której wcześniej nie zauważyłam.
Uniosłam głowę. Przez łzy ujrzałam mojego przyjaciela. Wpatrywał się we mnie smutnym wzrokiem.
- Violu, co się stało? - zapytał ponownie, lecz tym razem trochę głośniej.
Lecz zamiast odpowiedzieć, znowu się rozpłakałam. Poczułam jego ramiona, które delikatnie mnie objęły. Wtuliłam się w niego. Tego właśnie potrzebowałam. Potrzebowałam mojego przyjaciela, który by po prostu tutaj był. Nie pytał, nie dociekał, tylko wspierał samą swoją obecnością.
- Nie martw się. Ja cię nigdy nie zostawię. Będę tutaj przy tobie. Przyjaciele na zawsze?
- Na zawsze...
***
Zdarzyło się to dwa lata po śmierci mojej mamy. Miałam wtedy sześć lat. Niby było to dawno. Tata już w miarę się pozbierał, był w tedy z Jade. Domownicy wrócili do swojego zwykłego życia. Ja jednak czułam jak gdyby to się zdarzyło zaledwie chwilę temu. Dzieci wszystko inaczej rozumieją. Tak było i ze mną. Nie mogłam się pogodzić z jej śmiercią. Cały czas miałam nadzieję, że jednak ona nie umarła. Co noc dręczyły mnie koszmary. Każdy z nich wyglądał tak samo. Bawiłam się z moją mamą. Śmiałyśmy się. Byłyśmy szczęśliwe. Jednak to nie trwało długo. Zawsze w tym samym momencie zza mamy wyłaniała się straszna, czarna postać. Zabierała mamę, pozostawiając mnie samą.
Kolejną oznaką mojej tęsknoty, były chwile, gdy ze szczęśliwego dziecka stawałam się popuchniętą od płaczu dziewczynką. Tamta chwila niczym się nie różniła. Przyjacielem, który był przy mnie, był Leon. Mimo, że spotykaliśmy się od dawna, dopiero w tedy zrozumiałam, że już zawsze mogę na niego liczyć. Od tamtego wydarzenia mojego koszmary skończyły się. Spałam spokojnie.
Tym przyjacielem, był ten sam Leon, który nie dawno mnie zostawił, zakończył nasz związek. Tu smutne. Obiecał, że mnie nie zostawi... Ale takie jest życie. Musimy się dostosować do każdej sytuacji. Choć to trudne, tak musi być.
Szłam właśnie do Studia, wspominając moje dzieciństwo. Ulice były zatłoczone. Jak zawsze o tej porze. Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych. Nikt oprócz mnie nie musiał przejść. Stałam sama. Zaświeciło się zielone światło, więc zrobiłam kilka kroków. Wtedy to się stało.
Ujrzałam srebrny samochód pędzący z zawrotną prędkością wprost na mnie. A ja, zamiast się ruszyć stałam sparaliżowana, wpatrując się w pojazd z szeroko otwartymi oczami. Poczułam mocne uderzenie, usłyszałam krzyki ludzi. Ostatnią osobą jaką widziałam, była młoda, jasnowłosa kobieta, która dzwoniła po pogotowie. Popatrzyłam na nią zamglonym wzrokiem, po czym zemdlałam.
***
Obudziłam się. Nie byłam jednak w swoim łóżku. Co to za miejsce? Dlaczego jestem podłączona do tych wszystkich urządzeń? Powoli zaczynałam sobie wszystko przypominać. Studio. Przejście dla pieszych. Samochód. Wypadek.
- Czy ona wyjdzie z tego, doktorze? - usłyszałam głos mojego taty. Był zrozpaczony.
- Tak. Jest strasznie połamana, ale przeżyje. Jednak powrót do pełni sił może trochę zająć.
- Jak długo?
- Nawet rok. Nie może się przemęczać. Ale to oznacza koniec z zajęciami w Studio. Rozumie pan?
- Tak, rozumiem. Tylko czy ona zrozumie?
- Musi, to dla jej dobra.
Co?! Koniec ze Studiem? Ale jak to? Przecież ja nie mogę z tego wszystkiego zrezygnować. To dla mnie zbyt ważne. Za dużo wysiłku w to włożyła, żeby teraz po prostu zrezygnować.
- Tato? - miałam zamiar się podnieść, lecz poczułam ostry ból w klatce piersiowej.
- Violu...
Do sali weszła pielęgniarka. Miała czarne włosy, prostu nos, duże oczy i małe usta. Mogła mieć około pięćdziesięciu lat. Sprawiała wrażenie miłej. Jednak w ręce niosła coś, czego się bałam. Strzykawkę wraz z ogromną igłą. Czy tylko mi zrobiło się strasznie gorąco?
- To nie będzie bolało - powiedziała z uśmiechem. Ta jasne.... Chyba jej nie będzie bolało.
Poczułam ukłucie. Auć. Zastrzyk zaczął działać od razu. Powoli zaczęłam zapadać w głęboki sen.
______________
I co podoba się?
Dzisiejszy rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom ;D
Miłego, długiego weekendu życzę ;)