Rozdział dedykuję Victori ♥
- Martina, nie! Ja wiem, że możesz czuć
się zraniona, ale to nie powód by wymyślać coś takiego! Czy ty chcesz
się na mnie odegrać w ten sposób?
- Ja... - nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa.
- Nie uda ci się to - wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym obrócił się na pięcie i skierował w stronę wyjścia z sali.
Nie mogłam zrobić nic innego jak tylko za nim podążyć. Przepychałam się
w tłumie, który niechętnie ustępował mi miejsca. Kątem oka zauważyłam,
że francuz podąża za mną. Przyspieszyłam kroku, a gdy zyskałam pewność,
że znajduję się w zasięgu słuchu mojego byłego szefa, powiedziałam:
- Jorge - starałam się nie podnosić głosu. - Ja nie kłamię. Byłam dzisiaj u lekarza i...
Wtedy wydarzyło się coś, przez co moje serce na moment zamarło. Szatyn zachwiał się i gdyby nie pomoc Clement'a runąłby z łoskotem na ziemię. Dookoła nas zawiązało się zamieszanie. Łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po moich policzkach. Ciemność - to ostatnie co pamiętam.
Wtedy wydarzyło się coś, przez co moje serce na moment zamarło. Szatyn zachwiał się i gdyby nie pomoc Clement'a runąłby z łoskotem na ziemię. Dookoła nas zawiązało się zamieszanie. Łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po moich policzkach. Ciemność - to ostatnie co pamiętam.
Ocknęłam się w samochodzie, jadącym w stronę szpitala. Pierwsze co ujrzałam to Clement za kierownicą i Blair na miejscu
pasażera. Mój wzrok zsunął się niżej. Otworzyłam szerzej oczy, widząc
dłoń blondynki kurczowo ściskającą rękę bruneta. Odchrząknęłam, na co
kobieta niczym oparzona puściła go.
- Już jesteśmy na miejscu - poinformował nas brunet, wjeżdżając na parking. - Nie martw się, nic mu nie będzie - nie byłam pewna czy uspokaja mnie, czy może blondynę.
- Już jesteśmy na miejscu - poinformował nas brunet, wjeżdżając na parking. - Nie martw się, nic mu nie będzie - nie byłam pewna czy uspokaja mnie, czy może blondynę.
Wypuściłam powietrze w długim westchnieniu, jakbym przez cały czas
bycia nieprzytomną wstrzymywała oddech. Spojrzałam na zegar na tablicy
rozdzielczej - 23:43. Nie sądziłam, że jest już tak późno. Clement
wysiadł i otworzył tylne drzwi samochodu. Pomógł mi wysiąść, po czym trzymając rękę na moich plecach, poprowadził w stronę wejścia do szpitala. Jego
była narzeczona szła za nami.
Po drodze minęliśmy kilka aut, karetkę, aż w końcu ukazały się nam duże, oszklonych drzwi, które otworzyły się, gdy tylko się do nich zbliżyliśmy. Wtedy nie wytrzymałam. Zostawiłam Clement'a i Blair za sobą i pobiegłam w stronę rejestracji.
Po drodze minęliśmy kilka aut, karetkę, aż w końcu ukazały się nam duże, oszklonych drzwi, które otworzyły się, gdy tylko się do nich zbliżyliśmy. Wtedy nie wytrzymałam. Zostawiłam Clement'a i Blair za sobą i pobiegłam w stronę rejestracji.
Wzięłam głęboki oddech i z trudem wycedziłam:
- Dzień dobry, na której sali leży Jorge Blanco? - kobieta spojrzała na mnie, posyłając mi uśmiech, który wyglądał na wymuszony.
- Pani jest z rodziny?
- Jestem narzeczoną - odpowiedziałam bez zająknięcia.
Pokiwała głową i zaczęła wstukiwać coś w klawiaturę komputera.
- Sala 207, schodami w górę, później, proszę, na końcu korytarza skręcić w lewo.
- Dzień dobry, na której sali leży Jorge Blanco? - kobieta spojrzała na mnie, posyłając mi uśmiech, który wyglądał na wymuszony.
- Pani jest z rodziny?
- Jestem narzeczoną - odpowiedziałam bez zająknięcia.
Pokiwała głową i zaczęła wstukiwać coś w klawiaturę komputera.
- Sala 207, schodami w górę, później, proszę, na końcu korytarza skręcić w lewo.
- Dziękuję - rzuciłam i ruszyłam we wskazanym kierunku.
Zauważyłam, że Clement i Blair zdążyli do mnie dołączyć. Podążyli za mną o nic nie pytając.
Mknęłam przez korytarz, mijając sale z wzrastającą numeracją. Szukałam tej odpowiedniej, nie zważając na to, że przez większość czasu wstrzymuję oddech. Przed oczami rysowała mi się twarz ukochanego. Każdy jej najmniejszy detal. Bezbłędnie potrafiłam ją odtworzyć. Modliłam się, aby nie było to nic poważnego. Przebolałabym jego odrzucenie, byle tylko nic mu nie było.
W końcu stanęłam pod salą z numerem 207. Weszłabym do niej - trzymałam już dłoń na klamce - gdyby nie zatrzymał mnie czyiś głos.
Zauważyłam, że Clement i Blair zdążyli do mnie dołączyć. Podążyli za mną o nic nie pytając.
Mknęłam przez korytarz, mijając sale z wzrastającą numeracją. Szukałam tej odpowiedniej, nie zważając na to, że przez większość czasu wstrzymuję oddech. Przed oczami rysowała mi się twarz ukochanego. Każdy jej najmniejszy detal. Bezbłędnie potrafiłam ją odtworzyć. Modliłam się, aby nie było to nic poważnego. Przebolałabym jego odrzucenie, byle tylko nic mu nie było.
W końcu stanęłam pod salą z numerem 207. Weszłabym do niej - trzymałam już dłoń na klamce - gdyby nie zatrzymał mnie czyiś głos.
- Jestem doktor
Thomas i zajmuje się przypadkiem pana Blanco - powiedział, podchodząc do
mnie i ściskając mi dłoń, po czym zlustrował mnie od stóp do głów.
Nerwowo spojrzałam na siebie. Ach, no tak. Wciąż miałam na sobie czerwoną sukienkę, która już nie wyglądała tak efektownie jak na początku wieczoru. Teraz była cała wygnieciona, a w niektórych miejscach dało się zauważyć czarne plamy po moich łzach. Nie chciałam wiedzieć jak w tym momencie wygląda moja twarz.
- Czy to pani partner? - zapytał, nie komentując mojego wyglądu.
- Tak - pokiwałam głową, czując na sobie palące spojrzenie Blair.
Thomas uśmiechnął się ciepłym, profesjonalnym uśmiechem.
Nerwowo spojrzałam na siebie. Ach, no tak. Wciąż miałam na sobie czerwoną sukienkę, która już nie wyglądała tak efektownie jak na początku wieczoru. Teraz była cała wygnieciona, a w niektórych miejscach dało się zauważyć czarne plamy po moich łzach. Nie chciałam wiedzieć jak w tym momencie wygląda moja twarz.
- Czy to pani partner? - zapytał, nie komentując mojego wyglądu.
- Tak - pokiwałam głową, czując na sobie palące spojrzenie Blair.
Thomas uśmiechnął się ciepłym, profesjonalnym uśmiechem.
- Jego stan jest stabilny. Obecnie jesteśmy w trakcie przeprowadzania badań, więc nie mogę pani powiedzieć co spowodowało jego zasłabnięcie - wyjaśnił.
- Czy mogłabym do niego teraz wejść?
- Wolałbym, aby jeszcze z tym zaczekać. I tak podaliśmy mu środek nasenny, więc... - chciał odejść, ale widząc moje spojrzenie pełne smutku, dodał:
- Niech pani tu poczeka - wskazał na rząd krzeseł pod ścianą. - Gdy tylko czegoś się dowiemy, od razu panią poinformuję.
- Dobrze. Dziękuję - odparłam zrezygnowana i za jego poleceniem usiadłam, a razem ze mną Blair i Clement.
Oprócz nas nie było tutaj nikogo. Dookoła panowała cisza i spokój, przeciwieństwo emocji panujących wewnątrz mnie. Oparta głową o białą ścianę, bawiłam się ulubioną bransoletką. Nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać. Aby za dużo nie myśleć, skupiłam się na tym, co działo się wokół mnie.
Co jakiś czas mijali nas lekarze i pielęgniarki, a także pacjenci na wózkach, o kulach, czasem bez żadnej pomocy. W powietrzu unosił się specyficzny zapach, ale po jakimś czasie zdążyłam już do niego przywyknąć. Czas wlókł się dla mnie niemiłosiernie długo. Kiedy po raz kolejny zaczęłam rozglądać się po korytarzu, mój wzrok natrafił na osoby, zmierzające w naszym kierunku. Niektórych z nich wolałam nie widzieć. Diego, Mercedes i Kennedy. Brakowało tylko rodziców szatyna, ale nikt jakoś nie kwapił się by ich zawiadomić.
- Co z Jorge'm? - zapytała Mercedes od razu, kiedy zatrzymała się tuż przed nami.
- Jeszcze nie wiedzą - odpowiedziałam, wstając z krzesła.
- Gdzie idziesz? - zapytał Clement.
- Do toalety.
- Pójdę z tobą - zaproponował Diego, na co kiwnęłam głową.
Obok łazienki stał automat z napojami, do którego podszedł mężczyzna, a ja w tym czasie weszłam do łazienki. Oparłam obie ręce na umywalce, bojąc się spojrzeć w lustro. Jednak nie miałam wyboru. Kobieta naprzeciwko mnie była przerażająca. Jej blada twarz niemal chorobliwie kontrastowała z popuchniętymi oczami, pod którymi rysowały się niemałe czarne plamy - mieszanka łez i tuszu do rzęs.
Sięgnęłam po mydło, nie mając nic innego pod ręką i starannie umyłam twarz. Gdy już jakoś wyglądałam wyszłam do Diego, który stał przed drzwiami z dwoma kubkami herbaty.
- Lepiej ci już? - zapytał, podając mi jeden z nich.
Pokręciłam przecząco głową, ogrzewając dłonie o parujący kubek.
- Dlaczego? - zapytałam, pozwalając by parę łez spłynęło do napoju. - Diego, dlaczego jemu coś się stało? I to wtedy, kiedy dowiedział się, że został ojcem.
Jeśli zaskoczyła go moja wiadomość, doskonale to ukrył. Zamiast zacząć pytać o szczegóły, przygarnął mnie do swojej piersi, na tyle blisko, na ile pozwalało mu gorące naczynie.
- Tini, nie płacz - wytarł kciukiem łzę, spływającą mi po policzku. - Nic mu nie będzie. To twardy mężczyzna.
Podziękowałam mu lekkim uśmiechem za dodanie mi otuchy i razem wróciliśmy do reszty.
- Czy nikt z was nie widzi co tu się dzieje? - usłyszałam wściekły głos Blair, gdy wychodziliśmy zza zakrętu. - To jej wina! - powiedziała, odwracając się w moją stronę. - Gdyby nie ona, nie byłoby go tutaj!
- Blair, przestań.
- Och, Clement daj spokój - prychnęła pod nosem, przekręcając jednocześnie oczami. -
Nie mów, że ty też dałeś się jej omotać.
- Powiedziałem dosyć!
- Nie rozumiem dlaczego miałaby to być moja wina - dodałam gorzko, nie rozumiejąc skąd w niej tyle nienawiści do mojej osoby.
I ignorując wszelkie zasady, ruszyłam do drzwi sali 207. Usłyszałam jak Clement przeklął pod nosem i poszedł za mną.
- Jorge?! - zawołałam w drzwiach, wiedząc, że i tak mnie nie usłyszy. Wewnątrz znajdowało się tylko jedno łóżko, którego jednak nie mogłam w pełni dostrzec, przez dwie zasłaniające go pielęgniarki.
- Nie możesz... - zaczęła jedna z nich, ale druga uciszyła ją gestem dłoni.
- Może będę miała przez to kłopoty, ale... - podeszła do drzwi, ciągnąc za sobą koleżankę. - Nie mogę ci tego zrobić. Widzę jak cierpisz - ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem i wyszła.
Stałam przez chwilę skołowana, dopóki Clement nie powiedział:
- Ja też wyjdę.
Zostałam sama. Powoli obróciłam się w stronę ukochanego. Leżał podłączony do kroplówki. Faktycznie spał. Podeszłam do niego bliżej i usiadłam na taborecie. Niepewnie uniosłam dłoń i odsunęłam niesforny kosmyk włosów z jego czoła. Zamiast cofnąć dłoń, przyłożyłam ją do jego twarzy. Wyglądał tak niewinnie. Niewiele myśląc, przytuliłam się do niego, po raz kolejny dzisiejszego wieczora, pozwalając by łzy toczyły się w dół po mojej twarzy. Och, Jorge. Coś ty najlepszego zrobił?
_____- Czy mogłabym do niego teraz wejść?
- Wolałbym, aby jeszcze z tym zaczekać. I tak podaliśmy mu środek nasenny, więc... - chciał odejść, ale widząc moje spojrzenie pełne smutku, dodał:
- Niech pani tu poczeka - wskazał na rząd krzeseł pod ścianą. - Gdy tylko czegoś się dowiemy, od razu panią poinformuję.
- Dobrze. Dziękuję - odparłam zrezygnowana i za jego poleceniem usiadłam, a razem ze mną Blair i Clement.
Oprócz nas nie było tutaj nikogo. Dookoła panowała cisza i spokój, przeciwieństwo emocji panujących wewnątrz mnie. Oparta głową o białą ścianę, bawiłam się ulubioną bransoletką. Nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać. Aby za dużo nie myśleć, skupiłam się na tym, co działo się wokół mnie.
Co jakiś czas mijali nas lekarze i pielęgniarki, a także pacjenci na wózkach, o kulach, czasem bez żadnej pomocy. W powietrzu unosił się specyficzny zapach, ale po jakimś czasie zdążyłam już do niego przywyknąć. Czas wlókł się dla mnie niemiłosiernie długo. Kiedy po raz kolejny zaczęłam rozglądać się po korytarzu, mój wzrok natrafił na osoby, zmierzające w naszym kierunku. Niektórych z nich wolałam nie widzieć. Diego, Mercedes i Kennedy. Brakowało tylko rodziców szatyna, ale nikt jakoś nie kwapił się by ich zawiadomić.
- Co z Jorge'm? - zapytała Mercedes od razu, kiedy zatrzymała się tuż przed nami.
- Jeszcze nie wiedzą - odpowiedziałam, wstając z krzesła.
- Gdzie idziesz? - zapytał Clement.
- Do toalety.
- Pójdę z tobą - zaproponował Diego, na co kiwnęłam głową.
Obok łazienki stał automat z napojami, do którego podszedł mężczyzna, a ja w tym czasie weszłam do łazienki. Oparłam obie ręce na umywalce, bojąc się spojrzeć w lustro. Jednak nie miałam wyboru. Kobieta naprzeciwko mnie była przerażająca. Jej blada twarz niemal chorobliwie kontrastowała z popuchniętymi oczami, pod którymi rysowały się niemałe czarne plamy - mieszanka łez i tuszu do rzęs.
Sięgnęłam po mydło, nie mając nic innego pod ręką i starannie umyłam twarz. Gdy już jakoś wyglądałam wyszłam do Diego, który stał przed drzwiami z dwoma kubkami herbaty.
- Lepiej ci już? - zapytał, podając mi jeden z nich.
Pokręciłam przecząco głową, ogrzewając dłonie o parujący kubek.
- Dlaczego? - zapytałam, pozwalając by parę łez spłynęło do napoju. - Diego, dlaczego jemu coś się stało? I to wtedy, kiedy dowiedział się, że został ojcem.
Jeśli zaskoczyła go moja wiadomość, doskonale to ukrył. Zamiast zacząć pytać o szczegóły, przygarnął mnie do swojej piersi, na tyle blisko, na ile pozwalało mu gorące naczynie.
- Tini, nie płacz - wytarł kciukiem łzę, spływającą mi po policzku. - Nic mu nie będzie. To twardy mężczyzna.
Podziękowałam mu lekkim uśmiechem za dodanie mi otuchy i razem wróciliśmy do reszty.
- Czy nikt z was nie widzi co tu się dzieje? - usłyszałam wściekły głos Blair, gdy wychodziliśmy zza zakrętu. - To jej wina! - powiedziała, odwracając się w moją stronę. - Gdyby nie ona, nie byłoby go tutaj!
- Blair, przestań.
- Och, Clement daj spokój - prychnęła pod nosem, przekręcając jednocześnie oczami. -
Nie mów, że ty też dałeś się jej omotać.
- Powiedziałem dosyć!
- Nie rozumiem dlaczego miałaby to być moja wina - dodałam gorzko, nie rozumiejąc skąd w niej tyle nienawiści do mojej osoby.
I ignorując wszelkie zasady, ruszyłam do drzwi sali 207. Usłyszałam jak Clement przeklął pod nosem i poszedł za mną.
- Jorge?! - zawołałam w drzwiach, wiedząc, że i tak mnie nie usłyszy. Wewnątrz znajdowało się tylko jedno łóżko, którego jednak nie mogłam w pełni dostrzec, przez dwie zasłaniające go pielęgniarki.
- Nie możesz... - zaczęła jedna z nich, ale druga uciszyła ją gestem dłoni.
- Może będę miała przez to kłopoty, ale... - podeszła do drzwi, ciągnąc za sobą koleżankę. - Nie mogę ci tego zrobić. Widzę jak cierpisz - ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem i wyszła.
Stałam przez chwilę skołowana, dopóki Clement nie powiedział:
- Ja też wyjdę.
Zostałam sama. Powoli obróciłam się w stronę ukochanego. Leżał podłączony do kroplówki. Faktycznie spał. Podeszłam do niego bliżej i usiadłam na taborecie. Niepewnie uniosłam dłoń i odsunęłam niesforny kosmyk włosów z jego czoła. Zamiast cofnąć dłoń, przyłożyłam ją do jego twarzy. Wyglądał tak niewinnie. Niewiele myśląc, przytuliłam się do niego, po raz kolejny dzisiejszego wieczora, pozwalając by łzy toczyły się w dół po mojej twarzy. Och, Jorge. Coś ty najlepszego zrobił?
Przyznam, że nie miałam pomysłu na rozdział. Pisałam go całkowicie spontanicznie. Ale jestem z niego zadowolona. Mam nadzieję, że wam też przypadnie do gustu ♥
A co do pytań "kiedy rozdział", proszę nie zadawajcie ich. Ja nie chcę wam niczego obiecywać, bo czasami wiem, że i tak nie dam rady. Ale nie chcę teraz o tym pisać.
Nie miałam okazji złożyć wam życzeń bożonarodzeniowych (a to dlatego, że odcięłam się od internetu na pewien czas. Czasami dobrze jest odpocząć ;) ). Dlatego teraz, nie marnując okazji chcę złożyć wam życzenia noworoczne, a więc:
zakończcie ten rok jakkolwiek chcecie. To nie musi być żadna huczna impreza, ważne byście się dobrze bawili, choćby z polsatem ;D W 2016 roku wszystkiego co najlepsze, aby był pełen miłych niespodzianek, abyście spełniali swoje marzenia, dużo szczęścia i radości, jak najmniej trosk i żeby wam się wiodło jak najlepiej ♥ (nie jestem dobra w składaniu życzeń xD)
Kocham Was ♥